Etiopia

brak nowości na liście.

Etiopia – Co warto

Ośrodki miejskie. Warto się tłuc cały dzień do Hararu (głęboki wschód). Muzułmańskie średniowieczne miasto, niesamowite zapachy i kolory. Najbardziej egzotyczne miejsce w całej Etiopii, moim zdaniem. W samym mieście kilka nieistotnych zabytków, niezły targ (w praktyce jedynie tu można kupić korzenne przyprawy do herbaty – bardzo polecam, foliowe rolki z małymi przegródkami) i konkret – hieny. Co wieczór jeden z mieszkańców karmi je dla turystów (uwaga, oglądanie kosztuje dużo, co nie jest jasne!). Można sobie pokaz zrobić własną pracą i za darmo, udając się na wysypisko w pobliżu Tewodros Hotel, gdzie hieny zbierają sie co noc, a potem obserwować jak wkraczają stadami do miasta. Złudzenie robią też Afarki w niesamowicie kolorowych strojach i nocny spacer zasadniczą ulicą starówki (to jest dopiero niesamowita jazda).

W Addis warto zobaczyć Mercato, gigantyczne targowisko podzielone na dzielnice. Jeżeli już coś zakupować to incense (kadzidło w postaci kostek węgla i proszku, używane do ceremonii picia kawy, jego zapach unosi się każdego dnia w zypełnym kraju) lub różnego typu i wielkości szmatki. Dzielnica handcraftów to tandeta turystyczna. Warto też z powodów światopoglądowych odwiedzić dzielnice slumsów sąsiadującą z Sheratonem. (TM)

 

Przyroda. Jezioro Tana – gi-gan-tycz-ne, wygląda jak morze. Pływa się po nim tankwami, łodziami z papirusa, albo bez wątpienia turystycznymi łódkami z baldachimem. Na jeziorze żerują pelikany, spotkać można też hipcie.

Jezioro Awash – niesamowicie niebieskie, a w nim hipopotamy, krokodyle itp. Niemniej jednak warto jedynie jeżeli po drodze do parku Awash czy Hararu/Dire Dawa. (TM)

Góry Semien – wspaniałe miejsce na kilkudniowy trekking. Niestety, należy wynająć wykładu, ochroniarza, kucharza i osła-tragarza. Należy zrobić zapas wody i żarcia na wiele dni. Niemniej jednak warto! Te przestrzenie, roślinność, fauna (dżelady!)… Można wspiąć się na najwyższy szczyt Etiopii, Ras Daszen (4630 m). (JR)

 

Zwiedzanie. Z Bahir Daru (który sam w sobie nie przekazuje w sumie nic ciekawego) można się wyselekcjonować do monastyrów rozsianych po wysepkach na gigantycznym jeziorze Tana. Same monastyry są dość podobne, więc to oferta dla lubiących zwiedzanie. Jaśniejszym elementem tego scenariusza jest przyświątynne muzeum skryptów („muzeum” w niczym nie przypomina naszych), w którym można wziąć do ręki przykładowo. 800-letnią księgę albo 400-letni srebrny krzyż. Zabraniajcie turystom robić obrazki z fleszem – niszczą starodruki, a ze względu na pieniądze mnisi nie protestują. Jeżeli już komuś się uda, polecam wypłynięcie na jezioro tankwą, papirusową łodzią.

Lalibela. 11 wykutych w litej skale kościołów robi piorunujące wrażenie. Bilet pochłania dużo pieniędzy dość dużo, 200 birr, ale opłaca się i tak. Jeden z tych zabytków, o których się potem mówi, ze to ósmy cud świata. Jeśli uda inni ludzie się jeszcze trafić na ślub, pogrzeb lub procesję, nie zapomnisz tego do końca życia. (TM)

 

Kultura. Największe przejście to mieszkanie z plemionami żyjącymi w dolinie Omo. Można pojechać na czwartkowy targ w Key Afar, a następnie namówić kogoś z przyjezdnych, ażeby Cię ugościł (najłatwiej u plemienia Banna, moim zdaniem). Za niewielkie pieniądze można pomieszkać w autentycznej chacie-lepiance, spać na skórach na świata i pić z tykwy ziołowy napar w towarzystwie plemienia, podpatrując autentyczne (zero, ale to zero turystycznej fasady) życie. Pozostałe targi to: Dimeka (wt, sob), Turmi (pon), Konso (pon, śr, czw), Weyto (sob), Jinka (wt, sob).

Ceremonia parzenia kawy. Trafisz i tak kilka razy. Świetna kawa i świetny zwyczaj. (TM)

Azmari bet – tradycyjne miejsca-kluby z ludową muzyką, tańcem i śpiewem etiopskim. Dla Etiopczyków jest to żywa rozrywka. Azmari to etiopski muzyk, porównywalny z naszym bardem, śpiewa krótkie zabawne rymowanki, które wymyśla na poczekaniu, w znaczącej liczbie sytuacji opisując siedzących wokół słuchaczy. Przygrywa sobie na masenko (etiopskie skrzypce jednostrunowe) albo na krar (lira etiopska). Towarzyszą temu tańce yskysty (to ludowy taniec etiopski, polegający na rytmicznym potrząsaniu ramionami).

Warto także pójść do kina na jakiś etiopski film. Mniejsza o film, ale uczestniczenie w seansie z salą rozentuzjazmowanych Etiopczyków to niecodzienne zdarzenie. Byłam w kinie na thrillerze, publiczność krzyczała w momentach krytycznych: ,nie idź tam! On tam jest, złapie cię!” A w scenie pocałunku wzdychano i bito brawo. Nidzie indziej nie widziałam tak żywo reagującej publiki. (JR)

 

Jedzenie. Injera, narodowa potrawa Etiopii. Na początku ma możliwość wydawać się dziwna, niemniej jednak po jakimś czasie można się w niej zakochać. Należy wyszukać tylko wyśmienity wet. Na początek polecam shiro, większości będzie smakował również doro.

W ośrodkach miejskich bombowe są czimaki, musy ze świeżych owoców, przygotowywane na oczach klienta z dowolnego zestawu. Można je pić (jeść?) cały dzień, są kapitalne. (TM)

 

Sport i nurkowanie. (dodaj osobiste dane)

Trekking. Abiyata-Shala National Park. Dwugodzinny trek w jedną stronę od HQ do gorących źródeł jest wart wszystkiego (a konieczny jest poradnik). Pejzaż ,typowa Afryka” – akacjowce, zachodzące słońce, kamienisty teren, biegające małpy. Same gorące źródła to solidna porcja rzeki płynącej bulgoczącym wrzątkiem (bardzo trudno się o tym pamięta, niemniej jednak zalecam przytomność, bo wejście w klapkach do strumyka kończy się fatalnie) i parującej nad ranem na zypełnym terenie. Nad źródłami można się przespać pod chmurką, rano umyć w towarzystwie flamingów, zakupić sobie bataty czy jajka w pobliskiej chatynce, ugotować je w rzece i zjeść śniadanie nad ogniskiem. Powrót w zypełnym słońcu z plecakiem to już trzy godziny dość męczącego marszu pod górkę.(TM)

Freak show. W dolinie Omo, w Jince, ostatnio naukowiec z Niemiec założył muzeum etnograficzne, w którym sam mieszka. Stwarza złudzenie lekko odjechanego, ale warto się do niego wyselekcjonować i pogadać. (TM)

Adventure. Lot z Jinki do Addis 35-letnim samolotem, w którym są dziury wielkości piłki tenisowej. Samolot startuje z pastwiska do wypasu kóz, które się raz w tygodniu odgania.

Z Lalibeli do Addis można wrócić hardcorową drogą północną poprzez pustynię i góry, na paczce ciężarówki Isuzu. Genialne przeżycie, w słońcu i pyle, ale dość czasochłonne – można liczyć spokojnie dwa dni.

Przełomy Nilu na drodze z Addis do Bahir Daru, w szczególności stopem. Przez 10 km droga opada 1000m a potem o tyle samo się podnosi. Wszystko po serpentynach i bez asfaltu.

Spróbuj znaleźć jakiś tejbeat, pijalnię teju. Jest niemało przeznaczonych dla turystów, niemniej jednak warto znaleźć taki prawdziwy, dla localsów (trafiłem na jeden w Lalibeli, raczyli się tam kierowcy Isuzu). Siedzą, piją, pogryzają orzeszkami, w tle etiopski pop. Pijalnia alkoholu w nocy to bez wątpienia kopalnia historyjek niemniej jednak i sposobność zarobienia guza. (TM)

 

Kluby i imprezy. Etiopia to nienajlepsze miejsce do imprezowania. Kluby są jedynie w Addis, i przypominają raczej eleganckie lupanary. (TM)

We wszystkich większych miastach można odnaleźć kluby o charakterze zachodnim (z muzyką królującą na europejskich parkietach, mocnymi drinkami i masą prostytutek). Warto natomiast wybrać się na taką imprezę, żeby ujrzeć jak wspaniale Etiopczycy potrafią się bawić i jak perfekcyjnie tańczą. (JR)

 

Odpoczynek. (dodaj spersonalizowane dane)

Zakupy. (dodaj spersonalizowane dane)

Komu się spodoba. Raczej hardcorocwcom, którzy umieją się poruszać po kraju całkiem nieprzygotowanym na turystów. (TM)

Etiopia to kraj dla tych, co lubią podróże do przeszłości, też dla ornitologów i przyrodników. Raczej dla tych, którym niestraszne są niewygody związane z podróżowaniem. Dla poszukiwaczy mocnych wrażeń, pod warunkiem, że są otwarci na inność. (JR)